KCYNIA

PIN

czyli czym się różni mustang od konia pełnej krwi… kapitalizm pierwotny od kapitalizmu socjalistycznego, sport od paczki „sportów”, a wiceminister finansów ode mnie.

Dlaczego Kcynia? Ktoś musiał nauczyć mnie mówić! Moi głuchoniemi rodzice bali się, że nie poradzę sobie ze standardową komunikacją zamiast migowej. Wtedy nikt nie wiedział, że ta, przyczynia się do znacznej poprawy IQ dziecka 😉 Teraz chodzi się na kursy a ja miałem to w standardzie. Mama mojej Mamy, Babcia Jasia Michalska, zdecydowała się podjąć rękawicę mimo, że nie było Jej specjalnie wygodnie. Pracowała w Samie spożywczym i musiała na 8h zabierać mnie do sklepu lub oddawać do wielodzietnej rodziny Tobysów. Gdyby nie moja aktywność, pewnie nawet nie zauważyliby, że doszło im kolejne. No właśnie. Raz, jeszcze w wózku byłem spokojny i cichy a wtedy… zapomnieli o mnie! Wózek stoczył się z nasypu na tory i przez nie przeleciał. Przed pociągiem. Od tego czasu kierowany jakby instynktem samozachowawczym zawsze pozostawałem w ruchu! Do tego stopnia, że aby posprzątać kuchnię musieli mnie przywiązywać do nogi od wielkiego stołu. Na zawsze zapamiętałem krzesła na środku pokoju i te „h – krzesła” wędrowały, wędrowały ze mną przez całe moje życie. Niby są, ale nie możesz z nich korzystać… niby służą innym, ale nigdy tobie, tzn nie do celów, do których zostały stworzone. To ”h „ zawsze było symbolem chwili zastanowienia. Wydaje mi się, że właśnie dlatego wybrałem triathlon… miało „h”w środku.

Kcynia to specjalne dla mnie miejsce: między klasztorem, kościołem farnym, domem poprawczym, spożywczym na wzgórzu, cmentarzem, boiskiem piłkarskim i stawami na dole.

Z perspektywy lat uśmiecham się myśląc o meczach piłkarskich i bójkach na boisku przy domu poprawczym (super Goście byli w tym poprawczaku jeżeli nie wymiękałeś:-), wyciszeniu w kościołach (autentycznym, nie udawanym, wszyscy dziwili się, że tylko noga od stołu i… kadzidło były w stanie zatrzymać mnie na chwilę), pierwszych sukcesach i porażkach biznesowych. Codzienne pokonywanie płotów (czasami to one pokonywały nas i trzeba było z tyłkiem na wierzchu przewędrować całe miasto), wspinaczki po drzewach (najczęściej cudzych, aby ulżyć im w ciężarze dźwigania nadmiernej ilości owoców), gonitwy za kurami (myślę, że świadkami tego byli twórcy Rocky’ego i oczywiście nie omieszkali tego wykorzystać!). Pierwszy rower to również Kcynia. U Tobysów jeździłem „pod„ ramą. Pierwszy wyścig kolarski – 5 razy dookoła Kcyni obok o 4 lata starszego Ryszarda (dojechałem na kole, ale nie byłem w stanie poprawić). Pierwsza przegrane pieniądze w pokera (na inną opowieść). Pierwsze złamane zęby. Nie moje. Gość chciał mi zabrać nowe radio „Sokół” no i… mając do wyboru oddać je lub rozbić na jego szczęce… wybrałem drugą opcję. Dla chłopaka skończyło się jedzeniem przez słomkę przez 2 tygodnie, dla mnie pręgami na tyłku bo „mogłem iść drugą stroną ulicy i nie prowokować!”. Pierwsze skoki ze skarpy do stawów bez podstawowej choćby umiejętności pływania. Pierwsze 40 km/k na rowerze za motocyklem jadąc do Łankowic na wiśnie… bezpośrednio z drzew (takie czasy, trzeba było zrywać)! Papierówki to opowieść na osobną historię. Nic nie wiecie o jabłkach jeżeli nie jedliście papierówek! Konie, jazda na oklep, ciepło, potęga budząca strach i pociągająca jednocześnie. Tylko o nich nie potrafię pisać więcej booo… niektóre historie były zmyślone i z perspektywy lat nie potrafię ocenić co było prawdą, a co się nią stało po setnym powtórzeniu 😉 Tym bardziej, że za sprawą cudownej malarki, którą poznaliśmy w domu zastępczym (mieszkanie komunalne babci w remoncie) zacząłem je malować. Wracają obrazy tak doskonale precyzyjne, że wydają się trwać nadal. Szalony bieg przez całe miasto po to aby wbiec w pole buraków i wskoczyć do zbiornika nawadniającego a zaraz po chwili położyć się między zielonymi liśćmi i czekać aż słońce z jednej a ziemia z drugiej ogrzeje ciało…

Zawsze się zastanawiam, JAK TAKIE DOŚWIADCZENIA MOŻNA PORÓWNAĆ Z TYMI, KTÓRE BĘDZIE MIAŁA WIĘKSZOŚĆ NASZYCH WSPÓŁCZESNYCH DZIECI? JAK RÓŻNY UKSZTAŁTUJĄ POZIOM ICH  ŚWIADOMOŚCI. JAK ŁATWO BĘDZIE NIMI MANIPULOWAĆ, JAK  BARDZO ONI SAMI BĘDĄ CHCIELI TO ROBIĆ JEŻELI NIE MIELI OKAZJI ZMIERZYĆ SIĘ Z REALNYM ŚWIATEM BÓLU I PORAŻEK, SAMODZIELNIE OCENIAĆ SYTUACJI I PŁACIĆ ZA BŁĘDY W JEJ INTERPRETACJI.

Chyba właśnie takie dzieciństwo, na „planie filmowym” przeżyli dwaj chłopcy, którzy uwierzyli w końcu, że można ukraść księżyc… bez konsekwencji. Swoją drogą, ciekawy jestem ile razy powtórzyli TĄ piosenkę, TĄ która chyba stała się dla nich drogowskazem na całe życie (kliknij ;)).
Wydaje mi się, że to właśnie na myśli miał prof. Chantal Delsol pisząc o rządach „mózgownic rozpieszczonych dzieci”. Takie dzieci na twardym dysku mają zapis „rządy muszą być wszechmocne, a jeżeli nie są, to muszą wszechmoc udawać”.

Dla kontrastu… BABCIA MICHALSKA. Przez bardzo długi okres najważniejsza osoba w moim życiu! Nie chodziło o brak kontaktu z rodzicami. Miałem za złe rodzicom, że wysyłali mnie do przedszkola. Ot tak dla zasady. Mógłbym o Niej napisać osobną książkę, ale postaram się krócej. W pierwszych dniach wojny straciła mężczyznę swojego życia i pozostała samotnie z moją chorą na zapalenie opon mózgowych mamą. Musiały uciekać przed Niemcami i niestety musiały to robić same bo zarówno rodzina jak pozostała społeczność… wszyscy obawiali się, że głośny płacz chorego dziecka ich zdradzi. Pamiętam moje oburzenie gdy pierwszy raz opowiadała mi tą historię i pamiętam spokój, gdy wyjaśniała, że to było jej dziecko i nigdy by sobie nie wybaczyła, gdyby ktoś stracił przez nie życie. Zawsze pomagała nawet ludziom, którzy w tamtych trudnych czasach się od niej odwrócili. NIGDY NIE PODDAŁA SIĘ TYRANII RYZYKA ZEROWEGO! AKCEPTOWAŁA RYZYKO, ALE WŁASNE! NIGDY NIE NARZUCAŁA GO INNYM! A nie mogła znać Andre Comte -Sponville’a…

Z tą historią wiąże się jeszcze jedna, współczesna. Na jednym ze szkoleń bodhy ktoś obruszył się gdy wspomniałem z szacunkiem Spartę,
”Gdzie człowieczeństwo?”
Odpowiedziałem, że właśnie tam! Bo to rodzic podejmował decyzję. Mógł wychować dziecko, sam, poza Spartą, jeżeli wierzył i kochał dostatecznie mocno, przyjmując jednocześnie ciężar odpowiedzialności na siebie a zdejmując go z  pozostałych. Opisując historię mojej Babci i Mamy zapytałem tylko, co by zrobił gdyby siedział wówczas w szopie z nimi, gdyby ta pierwsza zaczęła płakać a w szopie były jeszcze inne dzieci. Gdyby miał pistolet z tłumikiem albo tylko szmatę. Gdyby na podwórze podjechał wóz pełny niemieckich żołnierzy i… no właśnie. Albo Twoje dzieci albo moja mama.
Wściekł się! UCIEKŁ.
Przez moment zapanowała taka niezręczna cisza a po niej coś jeszcze gorszego; cztery kobiety zaczęły płakać. Pomyślałem, że tym razem przegiąłem. Jednak jedna z Nich wstała i powiedziała; „Wiesz Bogdan, ten gość był największym „kutasem” w firmie. Człowieczeństwo?! Nie ma na sali ani jednej osoby, której nie potraktował jak szmaty.”

BARDZO ŁATWO JEST MÓWIĆ O CZŁOWIECZEŃSTWIE. DUŻO TRUDNIEJ PŁACIĆ ZA NIE  CENĘ. ONA ZAPŁACIŁA. MIAŁEM WRAŻENIE, ŻE CAŁYM SENSEM JEJ ŻYCIA BYŁO DZIELENIE SIĘ SOBĄ, ŻE TO CO INNYCH MĘCZYŁO (codzienność) JĄ BUDOWAŁO. Potrzebowała tylko chwili raz na tydzień w sobotę gdy siedząc przy kawie oglądaliśmy sobie przez okno malutki fragmencik Kcyni aby poukładać sobie kawałki siebie w miejsca, do których łatwo się sięga.

Wyżej wymieniony już filozof na łamach „Le Figaro” pisał o tym, że zapomnieliśmy o tradycji ludzkości, kiedy to ”rodzice poświęcają się na rzecz dzieci, dla naturalnej wymiany pokoleń”. Nasz świat odwraca te sytuacje. Każe ratować życie najstrszych zabierając prawdziwe doświadczenia dzieciom, w zamian podarowując wirtualny świat fikcji (do kogo to nie przemawia, niech posmakuje prawdziwej czekolady a później wyrobu czekoladopodobnego). Babcia opiekowała się również swoją siostrą  Marynią, która jest odrobinę niepełnosprawna umysłowo (chociaż z perspektywy lat myślę, że Ona najlepiej rozumiała świat i postanowiła brać z niego tylko to, co było Jej wygodne 🙂 Żyje do dziś (101 lat) i ciągle śmieje się z systemu! Opiekuje się Nią moja mama. NIKT NIE MA PRAWA ZMUSZAĆ DO HEROIZMU. TYM BARDZIEJ UWIELBIAM JE ZA TO, ŻE ONE SIĘ NAŃ ZDECYDOWAŁY. GDY BYŁO MI CIĘŻKO NA IRONMAN’ie CZĘSTO MYŚLAŁEM O BABCI, KTÓRA OPIEKOWAŁA SIĘ CÓRKĄ I SIOSTRĄ (głuchoniema, niepełnosprawna). Często wracałem do myśli o Nich w trakcie ciężkich chwil wyścigów. Moj wyścig wydawał się przy tym tak bardzo mało istotny, że czasami było mi wstyd, że w nim uczestniczę.

I tak, powoli, ale systematycznie uczyłem się prawdziwego zarządzania sobą tzn. przyjmowania na siebie RYZYKA PRZYPADKOWOŚCI, a co za tym idzie ODPOWIEDZIALNOŚCI jako antytezy zarządzania PROGNOZAMI, BIUROKRACJĄ I LICZBAMI czyli specjalistycznymi „dupochronami”.
TAMA to moja ulubiona historia.
Mieszkaliśmy z babcią i ciocią (Marynią) w starym bydynku komunalnym, który sąsiadował z kolejnym, podobnym. Jeżeli chciałem powędrować do drewnianych wychodków trzeba było przejść przez małe podwórze z ogródkami. Na jego szczycie stały/stoją do dzisiaj drewniane królestwa zamykane, a jakże, na klucze. Kiedy pada deszcz dzieci się nudzą. Szczególnie gdy nie mają telefonów komórkowych. To był jeden z takich właśnie dni. ULEWA to za mało powiedziane. Dla mnie to była szansa na… dom nad jeziorem, o którym zawsze marzyłem! Zebrałem moich trzech kolegów i zbudowaliśmy tamę pomiędzy dwoma budynkami. Musieliśmy się nieźle sprężać no bo sami wiecie jak to jest budować pod naporem wody! Używaliśmy wszystkiego co było pod ręką (kamienie, glina, węgiel, pocięte podkłady kolejowe) i wszystko na ostatnią chwilę aby się nie „przelało”. Wreszcie deszcz zaczął ustawać a my weszliśmy na piętro aby z okna podziwiać nasze imponujące dzieło! Słońce, tęcza, staw. Duma rozpierała moje piersi… do momentu otwarcia okna. Dziwny zapach?
Po chwili, w drugim oknie pojawiła się Babcia, która zupełnie nie doceniła naszej perfekcyjnej inżynieryjnej roboty!? Kazała nam natychmiast zniszczyć tamę! To była moja pierwsza MANDALA. Tylko, że w oryginale, piasek nawet jeżeli go ktoś rozsypuje nie niszczy niczego wokół oprócz ego artysty. W naszym wypadku było inaczej. Cała zawartość nie bez powodu oddzielanych od budynków wychodków zmieszała się z wodą (a stąd ten zapach). Po rozbiciu tamy, spłynęła, a jakże… zalewając wszystkie mieszkania naszych sąsiadów  w suterenach oraz ich ogródki. Po chwili wszyscy z siekierami w ręku stali przed drzwiami Babci Michalskiej! Otworzyła. Stanęła twarzą w twarz z największym i wyrzuciła wszystkich na zewnątrz! Było jej o tyle łatwiej, że wszyscy mieli u niej długi. Nie tylko finansowe, ale bardziej ludzkie (opiekowała się wszystkimi dziećmi gdy ojcowie czy matki przeholowali z alkoholem). Przez chwilę myślałem, że mi się upiecze. No cóż. Tylko chwilę. Szczęk przekręcanego klucza w zamku naszych drzwi uświadomił mi bolesną prawdę… LANIE!!! Babcia prała bez złości, ale precyzyjnie. W dupę i plecy aby nie uszkodzić głowy! Zsikałem się w majtki! Ale to wszystko był pikuś. Kolejne godziny upłynęły mi na sprzątaniu u sąsiadów. Kolejne dni na sprawdzaniu każdej truskaweczki i każdego ogórka, które przynosiły sąsiadki czy nie pozostały na nich resztki „powodziowegoo nawozu”. Tylko Ona mogła mnie karać, bo tylko Ona mnie tak kochała! Ona i oczywiście rodzice! Wieczorem poszliśmy na spacer prawie do Łankowic. Chciała porozmawiać, a ja nie mogłem siedzieć. Nie opiszę wszystkiego, ale miałem wrażenie, że mówiąc, czasami przejeżdżała wokół rany spirytusem, czasami celowo wjeżdżała w ranę (dla „dezynfekcji” oczywiście) a czasami dmuchała aby załagodzić ból. Wiem, że wróciłem jak po wizycie u najlepszego lekarza. Nawet więcej. Ona zrobiła dwa w jednym. Babcia wyleczyła i dupę i duszę!
Zapamiętałem:
„Zanim zaczniesz budować tamy, poznaj te, które masz w sobie. Zwykle są zbudowane z tego samego materiału czyli głupiej ambicji. Zwykle podklejamy ją tłuszczem z nieumiarkowania w jedzeniu i piciu. Ponieważ dostrzegamy brak stabilności zaczynamy bać się o ostateczny kształt. Przychodzi gniew, a zaraz za nim agresja jako ostateczne spoiwo. Później zaczynamy zachwycać się swoim dziełem. Dostrzegamy, a bardziej czujemy jego mankamenty bo to co udało się zatrzymać nie stało się krystalicznie czystym jeziorem tylko śmierdzącym bajorem, ale jesteśmy zbyt leniwi aby wszystko zburzyć i zacząć od nowa, tym bardziej, że ambicja, tłuszcz, strach, gniew i agresja już zdążyły mocno związać. Potrzebujemy impulsu z zewnątrz aby zburzyć pierwsza tamę i poznać konsekwencje. Kolejna staje się doskonalsza bo mamy już wiedzę inżynieryjną, ale i tę trzeba zburzyć aby po kolejnych 10 000 zrozumieć, że może czas zrozumieć wodę i przestrzeń wokół. Uczymy się wędrować między kroplami deszczu, pływać z prądem i pod prąd, biegać wokół aby poznać tych, których moglibyśmy zalać i jeżeli po wszystkich doświadczeniach cały czas mamy ochotę zbudować tamę to jest szansa, że nie popełnimy najważniejszych błędów. Dobierzemy właściwy materiał, będziemy budować na tyle wolno aby dostrzegać zagrożenia dla innych i zareagujemy, gdy w trakcie okaże się, że to kolejna z tych bezsensownych”.
To była najważniejsza lekcja dla męża , rodzica, trenera…

Wreszcie po przydługim wstępie docieramy do tytułu.
Byłem mustangiem, któremu przyszło się ścigać z końmi czystej krwi.
70% moich wyścigów z nimi przegrałem, ale nikt mnie nie zamykał i nie kazał biegać w kółko! KAZAŁ to słowo klucz. Czasami sam się zakręciłem, ale to była moja decyzja. Kapitalizm pierwotny odczuwałem każdą pięścią na twarzy podobnie jak ciężarem odsetek rat kredytowych w trakcie budowania firmy oraz koniecznością zastępowania każdego z instruktorów gdy mieli słaby dzień. Innymi słowy, budowałem siebie odpowiadając za wszystko imiennie, finansowo i fizycznie. Budujesz w mikroskali aby mieć poczucie wpływu i szansę na adekwatną reakcję, która pozwoli Ci zachować „twarz” / nazwisko gdy ktoś popełni błąd. W kapitlizmie socjalistycznym buduje się dla kogoś, za jego pieniądze a odpowiedzialność zawsze można zepchnąć na innych lub system. Na twarzy zależy Ci tylko gdy odnosisz sukces. Buduje się w makroskali bo gdy pożyczasz od banku 100 000 to Ty masz problem, ale jeżeli 10 000 000 to problem ma bank. Sport uwielbiałem i uwielbiam za uzależnienie od bólu, endorfin, które sprawiają, że następnego dnia (może kolejnego:-)) budzisz się silniejszy. Papierosów „Sport” nienawidziłem bo również uzależniały, ale pozostawiały fatalny smak w ustach, zabierały oddech innym, którzy palić nie chcieli a następnego dnia budziłeś się słabszy. I zabrały mi Wujka Pawła (to znów na osobną historię).

W moim życiu nie chciałem aby ktokolwiek mi cokolwiek narzucał, ale również ja nie ośmieliłbym się narzucać czegokolwiek komuś. Zwyczajnie, ilość doświadczeń uczy pokory do świata i szacunku do ludzi. Nie przeszkadza mi ani alkohol, ani papierosy, ani niezdrowe jedzenie, ani krzyż, ani tęczowa flaga ani… nic mi nie przeszkadza u ludzi! Uwielbiam ludzi! Jest jednak mały haczyk. ODPOWIEDZIALNOŚĆ. Jeżeli ponoszą ją sami nawet Ich KOCHAM! Niewygodnie mi jednak, jeżeli każą mi odpowiadać za ich „wolne życie„.

I tu doszliśmy do naszego młodego wiceministra, którego nazwiska nie wymienię, podobnie jak wielu innych, na które nie warto tracić czasu. Obserwując jego działania przypomniała mi się gra „Wii”. Pewnie jak wielu z jego pokolenia ćwiczył sztuki walki stojąc przed ekranem komputera. Pewnie wydawało mu się, że ma fantastyczny cios. Pewnie mierząc się z rysunkowym wrogiem zbudował nawyk wysokiego unoszenia głowy.
No cóż…
W realnym świecie musiałby znieść ból zbudowania ciała, później nauczyłby się obrony, ale z tym wiąże się przyjęcie wielu strzałów „w ryj”! Gdyby przeszedł tę drogę, musiałby obliczyć, czy opłaca się uczyć wyprowadzania ciosów bo ktoś może oddać, bo można sobie złamać nadgarstek. W moim świecie wieszało się takich na gałęziach za szelki aby ochłonęli (i z troski, aby machając rękoma w nieładzie nie zrobili sobie krzywdy sami). W naszym świecie on proponuje mi przebranżowienie! Kochany panie wiceministrze. Bardzo dziękuję za radę (jeżeli to była rada). Jeżeli będę jej potrzebował to obiecuję, że pomyślę czy się do pana zwrócić. W moim świecie dzieci czekały aż dorosły wyciągnie rękę do powitania lub pozwoli mówić. Jeżeli pan chciał być twardy to… przed kamerką zrobiło to wrażenie. Jeżeli jednak chce pan wejść na drogę dojrzewania, może warto zacząć od refleksji? Nawet nie proszę o PRZEPRASZAM. To przecież wymaga dojrzałości… 

I na sam koniec zdanie z dzieciństwa. „Gdyby kózka nie skakała to by nóżki nie złamała”. Niektórzy dorośli kończyli na tej frazie, jednak moja Babcia dodawała „…ale gdyby nie skakała to by smutne życie miała”. Świat postawił nas w punkcie, gdzie sami musimy zdecydować, czy chcemy skakać, śpiewać, malować, tańczyć akceptując złamane nogi, zapach potu, obtarte łokcie i zdarte gardła po to aby nauczyć się przestrzeni między białym a czarnym i „1” a „0”. Czy zdecydujemy się na samodyscyplinę codzienności w tworzeniu siebie aby raz na jakiś czas wystartować w uśmiechniętym wyścigu o świadomość. Czy też zdecydujemy się na fałszywe poczucie bezbieczeństwa, w które wpychają nas matematyczne algorytmy i wybrani przez nie ambitni i głupi politycy. Ceną pierwszego jest realny ból i akceptacja śmierci. Ceną drugiego jest uczestnicwo w ciągłym wyścigu o „miskę ryżu” zawsze na tym samym torze (bezpiecznym). Ci, którzy dadzą się zwieść, po pewnym czasie i tak złamią nogę w trakcie wyścigu ku uciesze gawiedzi na maseczce wyrzuconej w przypływie adrenaliny przez miłościwie nam panujących.

KOCHANA BABCIU, 
BYŁAŚ PREZYDENTEM KCYNI BEZ DEMOKRATYCZNYCH WYBORÓW?
„TAK WNUSIU I ZROBIŁAM TO TAK JAK POLITYCY… ROZDAŁAM LUDZIOM PIENIĄDZE! ALE RÓŻNICA MIĘDZY NAMI JEST TAKA , ŻE JA SAMA JE ZAROBIŁAM, SAMA DECYDOWAŁAM O ZASADACH ZWROTU I JA ICH …KOCHAŁAM. SAMA SIĘ DZIWIŁAM JAK TO JEST MOŻLIWE, ŻE ONI KOCHAJĄ (MOŻE TYLKO SZANUJĄ) MNIE MIMO TEGO, ŻE MUSIELI WSZYSTKO SPŁACAĆ!? TO CHYBA SZTUKA?”

KOCHANA BABCIU… TO NA 100% SZTUKA!
CZY TERAZ SIĘ TAK NIE DA?!

P.S.
1. Dziękuję Panu Piotrowi Szramie za inspirację pracami współczesnych francuskich filozofów.
2. Mnie możecie się czepiać, ale… WARA OD MOJEJ BABCI!

Może Ci się spodobać
PAPIERÓWKI
KOSZMAR ŻELAZNEGO
O NOSZENIU WĘGLA I RĄBANIU PODKŁADÓW…
Kolarskie wirusy.

Zostw komentarz

Informujemy, że strona korzysta z plików cookies - zapoznaj się z - polityką prywatności

© Copyright Bogumił_Głuszkowski | Wykonanie- SEMTIM.PL